Życie mnie wchłonęło!






ALE MNIE ŻYCIE WCHŁONĘŁO! Na maksa. Jakoś totalnie nie ogarnęłam, że nie mam nawet kiedy napisać. No dobra, może miałabym kiedy, ale jak już miałam, to chciałam się nie ruszać i przez chwilę nie myśleć.


Najśmieszniejsze jest to, że nawet nie macierzyństwo, tylko właśnie próba oderwania się od niego na moment kosztuje najwięcej czasu. Ostatni miesiąc minął tak szybko, że nie wiem, kiedy to się stało. Dziecko zrobiło się ogromne, ja zdążyłam zaliczyć panieński wieczór i wesele (i kosmetyczkę). Goście, wyjścia, zakupy, dom i wszystko inne sprawiło, że uciekłam na chwilę z wirtualnego świata. Fajnie było, nie powiem, że nie.



Staram się jednak wrócić do normalności. Dobrze jest się oderwać, ale życie wzywa. Bardzo. Okna się same nie umyją. Niestety. 


Wciąż szukam sposobu na pogodzenie rozrywki i obowiązków. To wychodzi, serio, tylko czasem jestem trochę niewyspana. Ale cóż, dobry makijaż czyni cuda, duża jestem, nie raz się po imprezie szło rano do pracy.



Z pamiętnika mamy małej Marii:

  • Przeżyłam pierwszą noc oddzielnie. Całkiem znośnie. Obiecałam sobie, że nie będę panikować i NIE PANIKOWAŁAM. No dobra, na początku było ciężko i trochę nie mogłam się skupić, kiedy odwracałam głowę i nie widziałam dziecka, ale przeszło. Wódka weselna dobrze działa – polecam.

  • Zaczęłam dietę. Właściwie, to próbuję zacząć zmieniać nawyki żywieniowe. Wypatruję efektów. Spektakularnych. Na razie są tylko te niespektakularne, ale może jak spojrzę na swoje zdjęcie na trzy, cztery miesiące… może.  Swoją drogą okazało się, że kasza jaglana nie dość, że jest jadalna, to nawet całkiem niezła!

  • Mała Maria posiadła tyle umiejętności, że nie wiem od czego zacząć. Jest uśmiechniętą, zwięzłą kluską, dzielnie trzymającą główkę, która z zaciekawieniem obserwuje wszystko wokół. Wydaje z siebie milion nowych dźwięków. Niezbyt one konkretne na razie, ale zawsze coś. Wiadomo, że jest człowiek na chacie.

  • Pojawiły się nowe dylematy. Z przyczyn technicznych, karmimy się mlekiem modyfikowanym więc teraz: rozszerzać dietę, czy nie rozszerzać. Jeśli tak, to w jaki sposób. Czytam już wszystko, od literatury fachowej, po Internet nawet (każdego czasem dopada desperacja) i co robić – nie wiem. Wszędzie oczywiście zdania są podzielone. Od „pójdziesz do piekła jak spróbujesz dać dziecku trochę marchewki”, po „moje jedzą już kotlety i żyją”.  I lipa. Jak głupia byłam w temacie, tak jestem.

  • Moje lenistwo (wrodzone, nie mam na to żadnego wpływu) sprawia, że muszę czasami robić jakieś siedemnaście rzeczy na raz. Kończy się różnie.

    Wkładam pranie do pralki – zamykam klapę – zapominam włączyć pralkę.

    Myję dwa okna – Marycha się budzi – kolejne myję po tygodniu.

    Gotuję obiad  – dziecko umrze, jak nie zobaczy natychmiast mamy - przypalam.

    Czasami próbuję sprzątać, zabawiać, czesać psa i odpoczywać na raz. No nie da się, ale pracuję nad tym, serio. Intensywnie.




To by było na tyle, jeśli chodzi o moje trudne życie. Nadrabiam Internety, więc na sto procent będę pojawiać się teraz częściej.

Wielkie buziaki, M.


Komentarze

  1. W końcu! Proszę pisać częściej. Stęskniłem się :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i ani słowa ze był grany „weselny klimat” i jak głośno śpiewałaś XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie było weselnego klimatu! ale śpiewałam głośno wszystkie inne melodie! :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty