szalone pół roku
Pół roku nowego życia. Jak z bicza strzelił. Przeleciało.
Nie ma. Gdzie to życie, ja przepraszam bardzo, tak biegnie? Oczywiście nadal
nie przywykłam do sytuacji w której się aktualnie znajduję. Nie wiem, czy w
ogóle można się przyzwyczaić do posiadania dziecka. To czas, który mimo
powtarzalnych czynności codziennie zaskakuje. I wprawia w zachwyt nieopisany
nad cudem stworzenia.
Naiwna ja w ciąży (na jakieś 257% przez hormony) myślałam,
że posiadanie dziecka to kilka obowiązków więcej i zdecydowany brak imprez.
Życie zweryfikowało plany. Jak zwykle.
I to wcale nie jest tak, że jest mi źle. Po prostu jestem w
szoku. Przeorganizowała CAŁE swoje życie. Totalnie. I myślę zawsze najpierw o
dziecku, a dopiero później o sobie. Nie spodziewałam się zupełnie, że można tak
poświęcić się drugiej osobie. Zapomnieć zjeść, przypomnieć sobie po dwóch
godzinach, że miało się iść wysikać. Z tym, że to całkiem fajne. Tak móc być
dla kogoś, totalnie. I nie, żebym teraz zapominała się malować i nie szukała
czasu na zrobienie paznokci. Różnica polega na tym, że teraz uciekających minut
po prostu nie marnuję. I kładę się do łóżka z poczuciem dobrze wykonanej misji.
No, chyba, że akurat mój mały (jeszcze) bezzębnik zdecyduje sobie spędzić
wieczór z rodzicami zamiast iść spać. Wtedy kładę się do łóżka myśląc tylko o
tym jakie jest wygodne.
NA SZCZĘŚCIE, mam (odpukać w niemalowane) złote dziecko.
Śpi, je, bawi się. Raz na jakiś czas, ma po prostu gorszy dzień. Jak każdy.
Przez pół roku zostałam mistrzem organizacji. I
przyspieszenia. Wcześniej, jak pomyślałam o zrobieniu prania, to zdarzyło się,
że za trzy dni je wieszałam. Z umyciem podłóg zbierałam się tydzień, i najpierw
cztery dni narzekałam, że mi odpryskuje lakier, a potem kolejne cztery
wymyślałam jaki kolor wybrać, żeby pomalować je na nowo. Aktualnie wygląda to
odrobinę inaczej:
potrzeba → wykonanie → sukces
No, czasami z przerwą na
karmienie, przytulanie i zabawę.
Sześć długich niby miesięcy minęło, nie wiadomo kiedy. Do
dziecka ciągle trzeba się dostosowywać, jak już przywykniesz, że są trzy
drzemki i sześć karmień i jesteś w stanie jakoś zorganizować sobie dzień,
okazuje się, że Maryśka potrzebuje już tylko dwóch drzemek i pięciu karmień. I
znowu od początku uczysz się korzystać z czasu jaki macie. Przez ciągłe zmiany
tygodnie mijają tak szybko, że ostatnio nie bardzo w ogóle kojarzę jaki mamy
dzień tygodnia.
Nauczyłam się przez te sześć miesięcy tak bardzo nie napinać.
I próbować, jakoś tak intuicyjnie sprawdzać co dla niej i dla mnie jest
najlepsze. Razem z mężczyzną mojego życia lżej podchodzimy do tematu, nie
budzimy się na każde westchnięcie i nie czytamy już siedemnastu książek zanim
zdecydujemy jaki rozmiar pampersów wybrać. Okej, zdarza mi się jeszcze
spanikować jak widzę katar, albo kupę w dziwnym kolorze, ale biorę trzy
głębokie wdechy i luzik. Idziemy jakoś dalej z tematem.
Prześciganie się w umiejętnościach dziecka odpuściłam na
samym początku. I cieszę się. Wypisałam się też ze wszystkich for mamowo/ciążowych,
które opętały mnie w ciąży. Sprawdzanie czy moje dziecko, które skończyło
cztery miesiące i osiem dni potrafi już podnosić lewą nogę na przemian z prawą
ręką, czy jeszcze nie, jest słabe. Mam szczęśliwe, zdrowe, dobrze rozwijające
się dziecko. I jaram się każdą nowością. Jak to matka. Chyba.
Z pamiętnika mamy małej Marii:
- W zastraszającym tempie rośnie mi dziecko. Pampersy wymieniam co chwilę na większe, a ubrania jakby się kurczą. Z tym, że ta druga sprawa mnie akurat cieszy, mogę ciągle kupować nowe.
- Maryśka coraz chętniej i więcej je, a ja wprawiłam się w gotowaniu zup. Z uśmiechem na twarzy wcina, a ja mam nieopisaną satysfakcję, że coś mi się w życiu udaje.
- Teraz już wiem, że mam dziecko. Które gada po swojemu, domaga się uwagi, nudzi często i potrzebuje atrakcji. Słowem – słychać w domu, że jest nas więcej. I fajnie.
- Powoli nadchodzi moment przełomowy – Kluska robi podchody do raczkowania. Podnosi tą małą pupę i dumnie chwieje się podparta na kolanach. Zamówiłam już kojec, jak zacznie tacie klikać guziczki w kinie domowym, to obawiam się, że zostaniemy bez telewizji. Na długo.
- Poza tym, spontanicznie pomalowaliśmy ścianę w przedpokoju na czarno. I jest super. Zawsze marzyłam o czarnym kawałku domu.
- Wyjeżdżamy na święta. Trochę to przerażające, bo ilość rzeczy jaką musimy zabrać przekracza ludzkie pojęcie. Dobrze, że Stary ma zdolności w pakowaniu samochodu po sufit.
- Na dokładkę dorzucam kilka fotek. Robimy ich na potęgę, więc będę się chwalić, a co.
Kończąc – leci ten czas jak szalony. Szczęśliwe. I pomimo
całego chaosu, spokojnie. Czekam, co przyniosą kolejne dni.
Buziak, M.
Wszystkiego jak zawsze ujete w 100,ciesze sie razem z Wami, z każdego nowego wydażenia w półrocznym zyciu naszej Marysieńki❤
OdpowiedzUsuńKto to jest Stary? :))
OdpowiedzUsuń