co robić, kiedy nic nie możesz robić
Kolejny dzień przesiedziałam na kapie… No dobra wiem, mogę w
każdej chwili urodzić, mam wielki brzuch, nie za bardzo sama powinnam się
gdzieś wypuszczać. Dodatkowo zalecenia lekarskie co wizytę są podobne: WIĘCEJ
leżeć, bo widocznie leży pani za mało. Ja jedna wiem, jak bardzo nienawidzę
kanapy na której spędzam całe dnie. Chociaż kanapę mamy ładną. Dużą. Pasującą
do wnętrza. Zakupioną okazyjnie więc cieszy sto razy bardziej.
Lubię być w domu. Ja nawet uwielbiam być w domu, uwielbiam
to, że sama ten dom tworzę, wymyślam, że jest mój, że się czuję w nim
bezpiecznie. Niestety, liczba możliwych zajęć z brzuchem dzięki któremu
właściwie nie widzę już swoich na maksa ostatnio zaniedbanych stóp (wyobraźcie
sobie, że się można spocić jak po przebiegnięciu maratonu, próbując obciąć
paznokcie…) nie jest długa.
Sprzątanie środkami chemicznymi w grę nie wchodzi, bo
przecież szkoda, żeby to maleństwo od początku wdychało świństwa. Poza tym,
schylenie się nad kiblem graniczy już teraz z cudem, a zbyt szybkie machanie
rękoma w górze przy próbie umycia prysznica kończy się omdleniem.
Prasowanie spoko, jeszcze pykam, ale na jakieś osiemnaście
podejść z przerwami na posiedzenie, oparcie się, zastanowienie nad sensem
życia, zmianę kanału w telewizji, zjedzenie czegoś mało konkretnego i takie
tam.
Oglądanie telewizji – to jest dramat. PO JAKIEGO DIABŁA NAM
TE TRZY MILIONY KANAŁÓW. Przecież tam całymi dniami nie leci prawie nic
interesującego. I płacę tyle kasy za to, że poprzerzucam kanały, zagotuję się z
nerwów, że nic nie ma i przeszukam Internet w poszukiwaniu filmów. No ostatnio,
to albo jakoś wyjątkowo w tej telewizji nic nie ma, albo ja mam za dużo wolnego
czasu i dopiero to zauważyłam. To się mam nadzieję, jednak zmieni, bo podobno
jak już dziecko jest na świecie, to dziękujesz niebiosom za możliwość obejrzenia
Kuchennych Rewolucji od deski do deski.
Opieka nad zwierzętami też wychodzi mi średnio. W zasadzie
leżę i głaszczę na zmianę psa i kota. Na spacer z 40 kilowym stworem się nie
wybiorę już teraz, a nasz kot przejawia jakieś głębokie stany depresyjne i
odreagowuje je biegając w nocy po całym mieszkaniu.
Spanie mnie wykańcza. Jeszcze nigdy nie miałam tak wielkiego
poczucia zmarnowanego czasu! Zawsze długo siedziałam w nocy i nie miałam
jakichś większych kłopotów z niewielką ilością przespanych godzin. Z tym się jednak godzę, bo wiem, że jeżeli ja
potrzebuję snu, to znaczy, że moje dziecko w brzuchu też. Trochę jesteśmy
jednak połączone.
Gapienie się na brzuch to moje ulubione zajęcie. Rusza się
przedziwnie, czasem lekko kołysze, czasem przekręca na którąś ze stron, czasem coś
w środku puka. Jest to fascynujące i nie zdążyło mi się znudzić. W ogóle. Więc
siedzę i się gapię. I mam z tym luz, w tej konkretnej ciąży jestem raz w życiu
i chce z jej miłych aspektów wziąć ile się da. Żeby tych niemiłych nie pamiętać
(chociaż nie wiem, czy wymiotowanie w poczekalni u lekarza da się zapomnieć…)
Czytanie uwielbiam. Więc czytam to, co wpadnie mi akurat w
ręce. Książki, blogi, gazety, ile się da. To się trochę wyklucza ze spaniem, bo
jak zaczynam czytać i się wyciszam, to zaraz oczy mi lecą i dupa i muszę się
przespać.
Jedzenie… Tak, przez prawie całą ciąże jadłam niewiele, bo wszystko
było obrzydliwe, a teraz, zeżarłabym psa razem z budą, polanego sosem czosnkowym
i zapieczonego z dużą ilością sera. I płakać się chce, bo jesz, wiesz, że
tyjesz i się czujesz jak taka wielka ulana beczka, nie możesz patrzeć w lustro,
wszystko masz już wielkie, bo się woda w organizmie zatrzymała, nawet stopy
wyglądają jak u trzystu kilowych ludzi bo spuchły, ale jesz. I wtedy czujesz
się szczęśliwa. Jak już się musisz ubrać w cokolwiek, to jest gorzej. Ale
zostało tylko parę dni – powtarzam to jak mantrę.
Laptop to mój najlepszy przyjaciel, ale ilość pierdół
obejrzanych przeze mnie w Internecie zaczęła przerażać, więc ograniczyłam
błądzenie i piszę bloga. No dobra, pierdoły też oglądam, ale zmniejszam,
zmniejszam.
Na koniec jednak to leżenie… Przynosi ulgę, po wyjściu do
miasta, powieszeniu prania, zrobieniu czegokolwiek do jedzenia, albo w ogóle
staniu, to leżenie przynosi ulgę. Obiecywałam sobie całą ciążę, że nie, że ja
nie będę leżeć, tylko wszystko, do samego końca… Niestety, dziecko postanowiło
zabrać całą energię i wszystkie wartości odżywcze, więc leżę według zaleceń.
Liczę na to, że leżenie zamieni się w działanie już bardzo niedługo. Będę
informować na bieżąco. Na razie czekamy. A bomba sobie tyka, dalej nie pozwala
normalnie oddychać, przynosi gigantyczne ilości zgagi i apetytu, ale nie ma
tego złego, co by na dobre nie wyszło. Chyba.
Komentarze
Prześlij komentarz