#najfajniejszacórkawmieście
I wyleciałam z obiegu na parę tygodni. Życie. I to wcale nie
przez to, że się z dzieckiem ogarnąć nie mogę, ale nie przypuszczałam, że tyle
rzeczy będzie się działo na raz.
Ale jest. Moja mróweczka, robalek mój malutki
najpiękniejszy. Jaram się w opór, że coś tak pięknego udało nam się stworzyć
nie wkładając w to wcale jakichś specjalnych umiejętności. Nie żebyśmy się nie
starali, czasami staraliśmy się nawet bardzo, bardzo, bardzo.
Niemowlak w domu sprawia, że cały dzień organizujesz
starając się zaspokoić jego potrzeby. Staramy się jednak nie zapominać o swoich
więc organizujemy się tysiąc razy bardziej, żeby wszyscy byli szczęśliwi. I na
razie nie jest źle, jeszcze nie musimy wkładać zapałek do podtrzymywania
powiek.
Minęły zaledwie trzy tygodnie, a my przeżyliśmy już:
- Kilkudniowy wypad nad morze
- Pępkowe na trzydzieści osób w mieszkaniu
- Odwiedziny wszystkich możliwych babć, cioć, kuzynek i innych krewnych i znajomych królika
- Zapoznanie się z wydzielinami wszelkiej maści na wszystkich możliwych częściach ciała i garderoby
- Przeziębienie wraz z utratą głosu u matki
I nie żebym miała cokolwiek przeciw odwiedzinom. Ja
uwielbiam pełny dom, lubię jak u mnie ktoś czuje się jak u siebie – ale wiecie
codziennie, w dużych ilościach, a Ty się czujesz po porodzie jak gówno (ale o
porodzie w oddzielnym tekście – o tym można by książkę napisać).
Pierwszy wyjazd z noworodkiem był super! Chociaż mnie
wszyscy straszyli, że się z TAKIM MALEŃSTWEM NIGDZIE NIE JEŹDZI. A maleństwo
extra, spało, jadło, szczęśliwe, że wszystkie gorące dni przespało w wózku na
powietrzu, zamiast się kisić w mieszkaniu. Wiadomo, na imprezę na plaży sobie
pozwolić nie mogliśmy, ale najedliśmy się ryby, nauczyliśmy obsługiwać małe
dziecko na powietrzu, wiemy już co zabrać, żeby nam niczego nie zabrakło. I
wbrew pozorom nie są do rzeczy dla dziecka (tata w obrzyganej koszulce nie
wygląda glamour).
Nie ma też takiej katastrofy w życiu, czasu mam mniej, ale
na siedzenie z tyłkiem na kanapie. Mam czas żeby się pomalować i uczesać, mam
czas na zakupy, mam czas na kosmetyczkę, mam czas na pranie, sprzątanie i
prasowanie. Prawdopodobnie, gdyby nie nadmierna ilość gości to miałabym nawet
porządek godny perfekcyjnej pani domu. No i codziennie mam też czas na spacer i
chwilę z książką lub przed telewizorem.
Mamy też już chyba za sobą największy płacz wraz z paniką o
treści: JA SOBIE NIE PORADZĘ. Od początku sami karmimy, myjemy, przewijamy,
odciągamy gluty z nosa, odkrztuszamy, spieramy kupę z ciuchów (i swoich i
dziecka), układamy do snu i robimy całą resztę, którą przy dziecku robić
trzeba.
Właściwie mój niemowlak taki skomplikowany w obsłudze znowu
nie jest. Myślę, że ma tylko kilka programów: mleko, sen, zmień mi tego
obsranego pampersa. Od kilku dni mamy nowy program, dzidzia zaczyna coraz
dłużej mieć otwarte oczy i być zainteresowana światłem i głosami. Ten nowy
program jest całkiem fajny. Czekam na kolejne.
Poza tym wszystkim okazuje się, że najpiękniejszy widok na
świecie to własne dziecko zasypiające na ramieniu własnego mężczyzny. I chyba
ciężko będzie ten widok kiedykolwiek przebić.
Cieszy mnie (NAS. Myślę, że mogę się wypowiedzieć za oboje) wszystko, uśmiech, którego na razie jeszcze mały robak nie kontroluje, mimowolne zaciskanie palców na naszych dłoniach, każde coraz bardziej świadome spojrzenie, każdorazowo czysta pupa, każde obsikanie rodziców i wszystkiego wokół, każdy płacz (bo już przyczailiśmy, kiedy to płacz z głodu, a kiedy ciężko zrobić kupę), każda kąpiel, każdy spokojny oddech, kichnięcie czy czkawka. I to jest taki dziwny rodzaj miłości, który ciężko mi skumać. Bo nie ma motyli w brzuchu, jak przy zakochaniu, nie robi się jakoś super gorąco jak zmieniasz pampersa, ale czujesz, że to jest wszystko tak bardzo twoje. Każdy maleńki palec, oczy, nos, ta mała buzia bez zębów to wszystko jest twoje i musisz o to dbać, żeby mu było jak najlepiej, temu dziecku twojemu. I to się liczy bardzo i myślisz o tym w ciągu dnia i w nocy, że nieważne, że się nie wyśpisz, że olać, że niewygodnie usiadłaś przy karmieniu i że cycki bolą, aby tylko temu maluszkowi było jak najlepiej. I to pewnie miłość, której się trzeba bardzo nauczyć, bo wymaga ogromnych pokładów cierpliwości i czuję, że ich ilość będzie się tylko zwiększać, ale wystarcza jeden uśmiech i zapominasz, że cokolwiek w życiu poświęcasz.
Cieszy mnie (NAS. Myślę, że mogę się wypowiedzieć za oboje) wszystko, uśmiech, którego na razie jeszcze mały robak nie kontroluje, mimowolne zaciskanie palców na naszych dłoniach, każde coraz bardziej świadome spojrzenie, każdorazowo czysta pupa, każde obsikanie rodziców i wszystkiego wokół, każdy płacz (bo już przyczailiśmy, kiedy to płacz z głodu, a kiedy ciężko zrobić kupę), każda kąpiel, każdy spokojny oddech, kichnięcie czy czkawka. I to jest taki dziwny rodzaj miłości, który ciężko mi skumać. Bo nie ma motyli w brzuchu, jak przy zakochaniu, nie robi się jakoś super gorąco jak zmieniasz pampersa, ale czujesz, że to jest wszystko tak bardzo twoje. Każdy maleńki palec, oczy, nos, ta mała buzia bez zębów to wszystko jest twoje i musisz o to dbać, żeby mu było jak najlepiej, temu dziecku twojemu. I to się liczy bardzo i myślisz o tym w ciągu dnia i w nocy, że nieważne, że się nie wyśpisz, że olać, że niewygodnie usiadłaś przy karmieniu i że cycki bolą, aby tylko temu maluszkowi było jak najlepiej. I to pewnie miłość, której się trzeba bardzo nauczyć, bo wymaga ogromnych pokładów cierpliwości i czuję, że ich ilość będzie się tylko zwiększać, ale wystarcza jeden uśmiech i zapominasz, że cokolwiek w życiu poświęcasz.
I do kochania bezgranicznego mam teraz więcej osób. To
piękne. Bo miłość to jednak piękne uczucie.
Komentarze
Prześlij komentarz