matka na pełen etat





Po raz kolejny przyszedł czas, kiedy się muszę przywitać z życiem matki na sto pięćdziesiąt procent. Z robieniem wszystkiego wspólnie, z sikaniem przy publice (niestety bez braw), z próbami utrzymania porządku i szukaniem czasu dla siebie. Różnica polega na tym, że teraz, jako człowiek, który totalnie przywykł do posiadania dziecka, zbijam sobie z tym życiem piątkę. I się z nim przytulam. I czerpię ile się da radości ze wspólnego przygotowywania śniadania i ciszy domowej przed zaśnięciem.


I właściwie to nawet tęskniłam za leżeniem na podłodze i układaniem klocków. No, może trochę mniej tęskniłam za bałaganem, rozlanym mlekiem i próbami nauczenia dziecka sikania na nocnik, ale co tam. Życie zawsze daje w pakiecie ciemne i jasne strony bez możliwości wyboru.

Za nami intensywny czas. Wzniosłam się na wyżyny możliwości organizacyjnych i małymi krokami próbuje wrócić do pracy. I idzie. Chociaż łatwo nie jest, zwłaszcza w te dni, kiedy naraz wyrastają zęby, przyszedł katar, musisz zrobić zakupy, obiad, kąpiel, remont, porządek i takie tam. Nie mogę też zapominać o tym, że moje możliwości organizacyjne są średnie z naciskiem na „jak zwykle o czymś zapomniałam”. Dobrze, że pamiętam odebrać dziecko od babci. Zazwyczaj. Na szczęście babcia jest całodobowa, bo przy próbach spóźnienia się do przedszkola mogłoby być marnie.


W każdym razie radzimy sobie. Nie głodujemy, nie zarastamy pleśnią, nie hodujemy grzybów w łazience. Czasem tylko niektóre pomieszczenia wyglądają jakby w nich bomba wybuchła, ale cóż, taki lajf. To konsekwencje posiadania ciekawskiego dziecka, które wszystko musi robić naraz.
Skończyło się moje z rozmachem idące życie pełne blichtru i blasku polegające głównie jednak na tym, że mogłam się ubrać jak człowiek i zrobić makijaż. I porozmawiać z dorosłymi. O dorosłych sprawach.

Wróciłam do życia z perfekcyjnie ogromną dawką miłości zaklętą w uśmiechniętej buzi i małych łapkach wyciągniętych w moją stronę. I wiadomo, że choćby nie wiem jak cudownie było poza domem, to w domu mam najwięcej szczęścia. Zawsze.




Z pamiętnika mamy małej Marii:

  • Rozmawiamy. Trochę po swojemu i każda mówi coś innego, ale rozumiemy się. Zwykle. I to pięknie piękne jak się taki mały człowiek szybko rozwija.
  • Znowu mam czas na bloga! Wiadomo, że po nocach i że nie jest łatwo, ale mam czas.
  • Szukam pracy. Nie jakoś rozpaczliwie, ale jakby ktoś coś słyszał... ? ? ?
  • Uczę się cierpliwości. Na maksa. Przy każdym kolejnym „nie” wypowiedzianym przez moje dziecko powtarzam sobie w głowie, że nie można wybuchać. Z reguły się udaje.
  • Potrafię z zamkniętymi oczami ubrać lalkę, wypić dziennie jakieś trzysta kaw wspólnie z misiami i resztą kolorowych przyjaciół mojej córki i znaleźć figurkę kota w pudle klocków w trzy sekundy. To z takich bardziej przydanych umiejętności.
  • Cieszę się spokojem! I czytaniem bajek przed snem.
  • No i schudłam! Jednak. Może szczyt marzeń to nie jest, ale działam działam, pędzę i się nie zatrzymuje! No, czasem na wino i parmezan, ale czym byłoby życie bez przyjemności :) 






Czas mój na dzisiaj dobiega końca. Cieszę się, że mogłam napisać parę słów. Nie mogę się doczekać, żeby tu wrócić na stałe!

Buziaki,
M.







Komentarze

Popularne posty