REALIZACJA – czyli jak planowanie wygląda w rzeczywistości
Powinnam na drugie mieć PLANOWACZKA. Ewentualnie PLANERKA.
Nie jestem pewna, co brzmi ciekawiej. Zawsze mam plan. Bez względu na sytuacje.
- mam plan na każdą pogodę,
- mam plan na to co zrobię jutro,
- mam plan żywieniowy,
- mam plan na brak planów,
- mam plan na ubiór,
- mam plan na zakupy,
- mam plan na odchudzanie,
- mam plan na życie,
- mam plan na pomaganie,
- mam plan na lepsze jutro,
- mam plan na oszczędzanie,
- mam plan na randkę,
- mam plan na dziecko
I tak
w kółko w zasadzie… Zawsze mam jakiś plan. Niestety z realizacją bywa różnie.
Baaaaaaaaaaaaardzo różnie.
O odchudzaniu zapominam jak przypominam sobie zapach
ulubionego jedzenia (a jedzenie jest jedną z tych czynności które poprawiają
jakość mojego życia o jakieś milion procent. Chcesz mieć szczęśliwą kobietę? –
daj jej dobrze zjeść), o oszczędzaniu zapominam jak wpadam w zakupowy szał
(patrz post o szale zakupów), o randce zapominam jak siadamy wieczorem na kanapie
i tak bardzo nie chce mi się iść malować, czesać i ściągać ukochanych dresów tylko
po to żeby zjeść w knajpie, a zadania zaplanowanie „na jutro” przekładam „na
jutro” (chyba zmienię listę zadań „na jutro” na listę „zrób to leniwcze i nie udawaj,
że nie masz czasu”).
Nie zawsze jednak tak jest. Czasami popadam w takie
kilkudniowe stany gigantycznego optymizmu i wydaje mi się, że nawet wykonanie rzeźby i ustawienie jej na środku rynku w Krakowie jest proste. Mam dietę, sprzątam, gotuję, spaceruję, piekę ukochanemu
ciasto, robię zakupy, czasami nawet biegam i do tego cały dzień pięknie
wyglądam. Wówczas z dumą dzięki której prawie wychodzę z siebie, staję obok i
podziwiam moje nowe ja, odhaczam ptaszki na mojej liście.
Niestety, mój zapał często jest słomiany, niewiele jest
czynności które rzeczywiście sprawiają mi przyjemność. Dlatego staram się
wypisywać wszystkie te rzeczy z których po stokroć rezygnowałam i zacząć szukać
w nich przyjemności. I zmieniać delikatnie swoje życie na takie, które sobie
wyobrażam, na takie które chciałabym mieć. Bo przecież wszystko da się zrobić.
(Między innymi dlatego zaczęłam pisać bloga, po raz milion dwieście
osiemdziesiąty pierwszy. Lubię pisać, znalazłam w niej przyjemność, kiedy
zaczęłam wyrzucać z siebie codzienność nie martwiąc się co pomyślą o moich
przemyśleniach. I o błędach. Przecież jak nie zacznę pisać to nigdy nie nauczę
się robić tego lepiej).
Przykład bardzo prozaiczny:
Nigdy nie lubiłam sprzątać -> wyprowadziłam się z domu
rodzinnego -> posiadanie swojego kawałka świata, który jest posprzątany
wprawia mnie w stan euforyczny!
Więc da się. Jednak się da. I zawsze po porażce, którą swoją
drogą przeżywam dość emocjonalnie i są to długie godziny spędzone na
zastanawianiu się co znowu zrobiłam nie tak, dlaczego nie wyszło i czemu to ja
jestem taka beznadziejna bla bla bla, dochodzę do wniosku, że warto znowu
spróbować. I zawsze próbuję jeszcze raz. Po raz kolejny wprowadzam nową dietę,
po raz kolejny szukam nowych ciuchów, po raz kolejny staram się codziennie
wyglądać pięknie. I liczę na to, że kiedyś znajdę patent na to żeby mi się
chciało tak jak mi się nie chce.
Teraz na pewno w moim życiu wszystko się zmieni, naczytałam
się oczywiście w Internetach, że po urodzeniu dziecka od strzała stajesz się
turbo istotą z nadprzyrodzonymi siłami, która potrafi zrobić wszystko, ale
wiem, że to raczej nie możliwe. Powoli wszystkiego się nauczę, a teraz zapewne
będę miała największą motywację na ziemi i prawdopodobnie okaże się, że ta góra
nowych obowiązków będzie mi sprawiała przyjemność. Mam taką nadzieję. Bo
inaczej, będzie MASAKRA.
Komentarze
Prześlij komentarz