Jak nie dać sobie wejść na głowę?
Asertywność… Taa, nauka odmawiania jest niezwykle trudna.
Szczerze mówiąc mi sprawia PRZEOGROMNĄ trudność. W zasadzie to nawet nie
trudność. Ja po prostu nie potrafię odmawiać. Przez to, moje życie nie do końca
wygląda tak, jakbym chciała żeby wyglądało. Pomijam oczywiście wizję mnie
(superszczupłej) nad basenem, z Martini z oliwką w dłoni i wielkim białym domem
za plecami. To nie ma nic wspólnego z asertywnością. Raczej z lenistwem ma
sporo wspólnego. I z brakiem pomysłu na biznes.
Jeżeli chodzi o asertywność to na maksa podziwiam ludzi,
którzy potrafią z niej czynnie korzystać, a nie tylko o niej gadać (tak jak
robię to ja). Podziwiam ludzi dla których ważniejsze jest ich dążenie do
szczęścia, aniżeli poglądy innych ludzi. W gruncie rzeczy myślę, że o to chodzi
w życiu i że tylko tak można się z niego cieszyć, że sobie sprawiamy
przyjemność. Chyba, że sprawianie przyjemności innym jest naszą jedyną
przyjemnością. To zmienia postać rzeczy.
Bywa, że człowiek spełniony i szczęśliwy nie ma zbyt wielu
przyjaciół i nie szuka nadmiernego kontaktu ze społeczeństwem. I myślę, że wcale
nie chodzi tutaj o wyobcowanie. Po prostu, doceniamy tych, którzy są w naszym
życiu istotni i staramy się z nimi tworzyć więź. Jak to się ma do asertywności?
No proste, jeśli zadajesz się z mniejszą ilością ludzi, to masz mniejszą
potrzebę odmawiania, bo nie ma do ciebie tylu próśb. Tak zwyczajnie. Na logikę.
Poza tym, dochodzę też często do wniosku, że ludzie którym na nas nie zależy
wymuszają po prostu pewne zachowania. To znaczy wzbudzają w takich osobach jak
ja (czyli z gruntu słabych, naiwnych i za bardzo ufających w to, że ludzie
jednak są dobrzy) poczucie winy. OGROMNE poczucie winy. I to poczucie winy nie
pozwala nam odmawiać. Mi odmawiać. Może tylko ja się daję tak wykorzystywać,
nie wiem. I generalnie na nic jest płacz i zgrzytanie zębów skoro nie potrafię
się sprzeciwić i pomagam. Zawsze. Nawet jeśli wiem, że sprawi mi to tylko
nieprzyjemny zestaw uczuć związany z brakiem jakiejkolwiek wdzięczności. I co
robić, co robić w takiej sytuacji?
Niestety, nie mam recepty. Bardzo chciałabym ją znać i
dlatego też bardzo podziwiam tych, którzy radzą sobie z odmawianiem i mogą
później spać. Ja zwyczajnie jak się na coś nie zgodzę to nie śpię później trzy
noce. A potem i tak się godzę i tak. Bo nie potrafię inaczej. I daję się znowu
wykorzystać.
Są sytuacje w których ludzie nieświadomie nas
unieszczęśliwiają. Nie zdają sobie sprawy, że prosząc nas o coś, stawiają nas
(tych co odmawiać nie potrafią) w sytuacjach często bez wyjścia. Lub takich z
których bardzo chcielibyśmy wyjść, ale przecież obiecaliśmy… I kręcimy się
wokół własnego nieszczęścia, podlewając je tylko, by rosło jeszcze lepiej i
spełniając co raz to nowsze prośby. Są to niekiedy sytuacje na tyle trudne, że
urazę chowamy latami. Nic oczywiście nie mówiąc, bo przecież my nie mamy prawa
być tą stroną obrażoną, złą czy źle potraktowaną.
Wiem, że często sami pozwalamy sobie właśnie na takie
sytuacje. Czyli na to żeby ktoś nam na głowę wszedł. Nie wiemy jak z takich
sytuacji wybrnąć. Nie mamy rozwiązania, tylko całą gamę pejoratywnych emocji
chowamy w sobie.
Najtrudniej chyba z a c z ą ć być asertywnym. Szczególnie, że
ludzie, którzy asertywni chociaż w jakimś stopniu już są, zupełnie nie są w
stanie pojąć w jakim punkcie się znajdujemy. Do tego, mówią „to po prostu
powiedz, że nie”. No tak, bardzo chciałabym, że to było „po prostu”. I mówienie
mówieniem, a życie życiem. Przychodzi co do czego, a ja i tak nie potrafię odmówić,
bo inni ludzie paraliżują moją wolną wolę i sprawiają, że muszę się zgodzić.
Zresztą jak pomyślę sobie o tej całej katastrofie jaka rozegra się w mojej
głowie, kiedy komuś odmówię…
Chyba po prostu istnieją ludzie stworzeni do cierpienia za
cudze grzechy. I tyle.
Asertywność objawia się przeróżnie. Ja najbardziej szanuję
tą wersje, w której ludzie żyją w zgodzie z własnymi poglądami i otaczają się
ludźmi z wyboru, a nie z przypadku. Piękne jest też to, że gdy ktoś rozumie, na
czym polega taka zdrowa (moim zdaniem) asertywność to nie próbuje nigdy
wykorzystywać innych. Zna granice, wie co, gdzie i za ile. Zdaje sobie sprawę,
że jeżeli czegoś potrzebuje to musi komuś (niekoniecznie w sposób gotówkowy)
zapłacić. I, że w życiu, pomimo wszystko, nie ma nic za darmo. Asertywni ludzie
ponoszą też dzielnie konsekwencje swoich czynów. Wiedzą, że gdy komuś odmówią,
to przyniesie to na pewno jakiś skutek (lepszy lub gorszy) i godzą się z tym.
Lub po prostu przechodzą nad tym do porządku dziennego, bo być może prośba była
nie na miejscu. Albo człowiek, który prosił, mniej dla nich znaczył. Albo
zwyczajnie, wykonanie prośby unieszczęśliwiłoby ich samych. A po co?
No właśnie, to druga strona medalu. Z jakiej racji mamy się
unieszczęśliwiać kosztem czyjegoś szczęścia. Z tych dwóch osób nadal jedna
pozostaje nieszczęśliwa. Statystyka bez zmian, a my świadomie decydujemy się na
cierpienie.
Brak asertywności to innymi słowy pozwalanie się
wykorzystywać. Jeśli ktoś nas szanuje, to zrozumie jeśli odmówimy, bo na pewno
mamy jakiś powód żeby to zrobić. I to dobry powód. Jeśli komuś na nas zależy to
najczęściej sam przemyśli o co prosi i w ogóle nie postawi nas w sytuacji w
której będziemy musieli odmawiać, bo będzie wiedział, że to dla nas kłopot. Po
prostu. Z drugiej strony zapytać zawsze warto. Może się komuś w życiu
pozmieniało, no nie?
Być może ten brak asertywności odrobinę zdemonizowałam. Ale
próbuję nazwać rzeczy po imieniu i przestać sobie wmawiać, że może za moje
zachowanie spotka mnie kiedyś nagroda. Bo nie spotka. A co się człowiek
nawkurza i napłacze to jego.
Niestety ja asertywności z powietrza nauczyć się nie
potrafię. Jeśli ktoś ma jakieś dobre rady, to chętnie poczytam. I chętnie się
nauczę.
Liczę na to, że teraz, po pojawieniu się Maryśki odrobinę
zmienią mi się wartości. I że jej dobro będzie dla mnie tak wysoko, że może w
końcu przestanę się zamartwiać wszystkim wokół. I że nauczę się, dla jej dobra
i dlatego, żeby ona była szczęśliwa, mówić głośno i stanowczo: NIE.
Wydaje mi się, że to kwestia dopuszczenia do siebie myśli,
że wszystkich uszczęśliwić nie mogę. I, że w życiu trzeba wybierać kto jest
ważny, a kto nie. Oczywiście nie na zasadzie odrzucenia wszystkich znajomości,
bo naturalnie, że nie o to chodzi. Ale być może nie tylko ja mam ten problem i
nie tylko ja muszę przemyśleć, czy aby ci wszyscy ludzie o których się martwimy
są tego warci. I czy odpłacają się, w miarę oczywiście możliwości i
umiejętności, tym samym. Obawiam się, że niestety wnioski mogą być dość smutne.
Takie przynajmniej są moje, po części.
Ale, polecam oczywiście pomaganie innym! Jeżeli komuś
bliskiemu, możemy sprawić radość, to przecież to mega wielkie wydarzenie!
Szczególnie, że jeśli otaczamy się ludźmi na których nam ( Z WZAJEMNOŚCIĄ)
zależy to wszyscy będziemy szczęśliwi. My, że mogliśmy pomóc, oni, że im
pomogliśmy.
Może z tej asertywności to są jakieś kursy?
Komentarze
Prześlij komentarz