nowe logo - NOWA JA!




Cudownie mieć przyjaciół. I w zasadzie mogłabym post zakończyć.


No, ale co mnie tak naszło? Bo wiecie spotkało mnie tyle miłych rzeczy w tym tygodniu, że nie sposób przejść obok tego obojętnie.


Wiadoma kolej rzeczy w życiu naszym ludzkim – najpierw trzeba wdepnąć w ogromną kupę, żeby później mieć szczęście. Teoretycznie. W praktyce bywa różnie, wiem. Niestety gówno lubi sobie wejść we wzór w podeszwie tak głęboko, że trzeba znaleźć patyk, żeby móc je dokładnie wygrzebać. Ważne jest, by mieć z kim owego kija szukać.


U mnie w dużej mierze przyjaciele = rodzina. I odwrotnie rodzina = przyjaciele. Te wszystkie znajomości, które wyparowują po latach, prawdopodobnie również przez to, że to my przestajemy je pielęgnować, z perspektywy czasu są tylko miłym wspomnieniem. A ludzie, z którymi coś nas łączy, zostają na zawsze. Chyba. Jeszcze nie dożyłam „zawsze”.


Spotkała mnie w zeszłym tygodniu rzecz trudna, zrozumieć powinien mnie każdy co w życiu chciał zrobić dla siebie coś miłego i nie wyszło. Poszłam do fryzjera. Zmienić kolor włosów. Najszczęśliwsza na świecie, że w końcu będę wyglądać inaczej, że umęczone po ciąży włosy, które zupełnie straciły blask i świeciły nudnym naturalnym brązem zmienią się. Poszłam, zaakceptowałam temat „blond refleksy” (modne, wygodne, podobno piękne) na koniec spojrzałam w lustro, pomyślałam, że są inne, że pewnie muszę się przyzwyczaić do koloru… Jak wróciłam do domu i od starego zamiast krzyku zachwytu usłyszałam „nie wyglądają aż tak źle” to płakałam przez następne dwa dni. I do koloru się nie przyzwyczaiłam.

NA SZCZĘŚCIE MAM PRZYJACIÓŁ. Zdjęcie włosów, kilka minut, telefonów i pyk, za dwa dni wizyta. Wyszłam szczęśliwsza niż wyobrazić sobie mogłam, dziękuję z głębi serca wszystkim, którzy się do tego przyczynili. Staremu, który powiedział, że jest pięknie, też.



Bloga zaczęłam pisać bez jakichś konkretnych nakładów pomysłowo – finansowych. Po prostu, zawsze mam parę zdjęć, które się mogą nadać, zawsze mam kilka pomysłów na nowy tekst. Taka forma wypowiedzi stała się jednak dla mnie ważna. Bardzo. I przyjaciele o tym wiedzą. Dzięki nim i w ramach wcześniejszego prezentu urodzinowego dostałam coś tak pięknego, że myśleć nie mogę przestać, gdzie i komu mogę bloga pokazać, żeby podziwiał pracę i pomysły.


TO LOGO JEST NAJPIĘKNIEJSZE NA ŚWIECIE, jest tak bardzo moje, jest tak bardzo po mojemu, że lepiej wymyślić bym tego nie mogła.

DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ. Ilekroć na nie spojrzę to o Was wszystkich pomyślę. Czule.
I wzruszam się, niezwykle mocno, bo kurczę, jak to dobrze mieć wokół siebie fajnych, szczerych ludzi.

Dobrze jest mieć na kogo liczyć. Tak po prostu.

I fajnie jak ktoś wie czego potrzebujecie bardziej niż Wy sami.



Z pamiętnika mamy małej Marii:
  • Przeżyliśmy podróż samochodem do Warszawy. Wszyscy. Na miękko. Były zasikane pampersy, jedzenie na Orlenie (wiadomo, mleko plus dwa hamburgery), i kawa na dworze. Wszyscy szczęśliwi.
  • Zwiedzanie stolicy idzie nam nieźle, okazuje się, że jedzenie mleka w plenerze nie jest takie trudne.
  • Widzimy perspektywę na przeprowadzkę, klimat dziecku tak odpowiada, że przesypia noc.
  • Uczymy się pilnie kultury Łotewskiej dzięki nowo poznanym znajomym
  • Atmosfera u wujków jest tak cudowna, że absolutnie nie chce nam się wracać do domu.




I czeka nas jeszcze tyle atrakcji!



Pozdrawiam,
Buziak M.


Komentarze

Popularne posty