Podróżnicy
Nasz mały, stosunkowo świeży towarzysz na życiowej drodze
okazał się całkiem niezłym podróżnikiem. Mała Maria dzielnie znosi upały,
zwiedzanie, zakupy i wszystkie inne atrakcje letnich wycieczek.
Najpierw podróż. Musiałam zrewolucjonizować swoje
umiejętności, jeżeli chodzi o pakowanie. Pierwszy raz to nie moich rzeczy było
najwięcej. Właściwie to nie pamiętam, żebym kiedykolwiek musiała gdzieś zabrać
tyle rzeczy. Małe dziecko musi mieć wszystko. WSZYSTKO. Ciuchy, kremy,
pampersy, butelki, pieluchy, łóżko, pościel, koce, przewijak, bujak, leki
(matka przezorna), nożyczki, szczoteczki, gąbki i wiele innych potrzebnych
małym ludziom rzeczy. Zupełnie nie wiem jak to się stało, ale dla nas zostało w
samochodzie miejsce tylko na małą torbę z ciuchami i kosmetyczkę. Tyle. No cóż,
przełknęłam chociaż było mi przez chwilę niewyobrażalnie smutno z powodu nie
zabranych dwudziestu bluzek, których i tak bym nie ubrała.
Lato, trzydzieści stopni na zewnątrz i prawie cztery godziny
w samochodzie przed nami. Tak mi się wydawało. Okazało się, że godzin dużo
więcej (stopni na dworze też). Dziecko zrobiło się głodne.
Wierzcie, z
trzymiesięcznym niemowlakiem nie jest tak łatwo. Musi się porozciągać, bo w
nosidełku niewygodnie, więc dać trzeba parę minut na kocu, musi zjeść, bo w
brzuchu pusto więc kolejnych kilkanaście minut za nami, musi mu się odbić, bo
wiadomo, jak zwymiotuje na siebie w trakcie jazdy to kiepsko. I dla dziecka i
dla rodziców, to strawione mleko śmierdzi niemiłosiernie. Okazało się, że samo
ogarnięcie tematu „dziecko” to kupa czasu. A później ogarnąć się muszą też
rodzice, który w trakcie wypili wiadro zimnej coli więc muszą siku, kawę i
takie tam inne pierdoły. Jechaliśmy więc do tej Warszawy sto lat, ale o dziwo
wszyscy dojechaliśmy cali i zdrowi!
Później życie codzienne z dzieckiem (które w domu toczy się
swoim powolnym rytmem) trzeba połączyć ze zwiedzaniem, rozmową z innymi
dorosłymi (o dziwo nie zapomniałam jeszcze jak to się robi), jedzeniem,
spaniem, sprzątaniem i całą resztą. I da się. Może nie jest tak intensywnie jak
w czasach bezdzietności (bo nie mogę wypić tak dużo wina jak bym chciała), ale
jest fajnie. Albo może po prostu mamy wyjątkowo spokojne dziecko, które bez
większych histerii znosi wszystkie niedogodności.
Najpierw karmienie. Dobrze, że mamy tak ciepłe lato.
Myślałam, że będzie to jakaś misja życia, a tu się okazuje, że wyciągasz
dziecko z wózka i karmisz. Tak po prostu. Jedyne co musisz znaleźć to w miarę
spokojne, bezwietrzne miejsce. I luz. Mleko smakuje na zewnątrz tak samo jak w
domu.
Spanie. No i tu się obawiałam, bo mnie nastraszyli, że
dzieci w nowym miejscu spać nie chcą, że kłopot, bo łóżko turystyczne im się
nie podoba. Nasze dziecko śpi, po wcześniejszym nakarmieniu i przytuleniu,
całkiem spokojnie. I nowe miejsce nie robi mu różnicy. Tak długo jak ciepli i
przyjemni w zapachu (co swoją drogą nie jest łatwe przy tych upałach) rodzice
są blisko.
Zwiedzanie. Mój Mlekojad lubi być w wózku. No czasami się
nudzi, albo jest głodny więc uruchamia małą syrenę i wtedy wszyscy ludzie wokół
się na nas gapią, ale to duże miasto, kto nas tam zna, no nie. Po spełnieniu
wszystkich dziecięcych zachcianek robi się miło. I można spacerować. Więc
jeździmy we wszystkie miejsca do których da się wjechać wózkiem. Na przykład
centrum handlowe. Jak dobrze, że je teraz budują z takimi dużymi korytarzami i
wózkiem da się wjechać do każdego sklepu.
Prawda jest taka, że matka nie przepada za chodzeniem po
sklepach, bo ma aktualnie trochę za duży rozmiar i każda taka wizyta wpędza ją
w lekką depresję, ale przynajmniej mieliśmy więcej czasu na przybywanie na
świeżym powietrzu. O ile powietrze w Warszawie można nazwać świeżym.
Z pamiętnika mamy małej Marii:
- Pod pałacem kultury udało nam się pyknąć kilka ładnych zdjęć, nie na wszystkich dziecko chciało współpracować, ale efekty poniżej.
- Dziecięca kupa śmierdzi, nie warto się jej pozbywać w pobliżu kawiarni. Ludzie patrzą.
- Maria zmieniła pampersy na rozmiar 3. Och, jak te dzieci rosną.
- Mama jeszcze nie zmieniła rozmiaru, ale zaczyna nad tym pracować.
- Cyknęliśmy kilka ładnych fotek. Dołączam.
P.S.
Słońce nie wytapia tłuszczu. Gdyby tak było, miałabym już
rozmiar XS (albo chociaż M).
Buziak, M.
Magda! Dziękuję za tego bloga! Tak to wszystko cudownie przedstawione... Prawda. Sama prawda. ;) I za ten luz dziękuję! Jest co czytać, naprawdę!
OdpowiedzUsuńBARDZO, BARDZO, BARDZO dziękuję! :*
Usuń