Internet + matka = NIEBEZPIECZEŃSTWO




Internet potrafi być zabójczy. Dla wszystkich. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że nie do końca radzimy sobie z czytaniem ze zrozumieniem. Chodzi mi o sytuacje w których pytacie wujka Google o domowe sposoby na ból głowy, a po czterdziestu minutach jesteście przekonani, że macie raka jelita grubego (no przecież objawy się zgadzają!).


Tylko widzicie, to jest tak jak z wierszami w szkole i pytaniem z serii „co autor miał na myśli?”. Odpowiedzi (do tego samego tekstu) zawsze jest wiele:
  1. Co Ty myślisz, że autor miał na myśli (z reguły nic, nie oszukujmy się. W szkole mało kto lubił i rozumiał wiersze)
  2. Co nauczycielka myśli, że autor miał na myśli
  3. Co program nauczania przewiduje w rubryce „co autor miał na myśli”
  4. I ostatecznie co rzeczywiście wspomniany autor na tej myśli miał




W związku z tym, że my ludzie tak bardzo lubimy wszystko brać na serio i do siebie to nie bierzemy pod uwagę siedemnastu aspektów tego samego słowa pisanego, tylko po przeczytaniu pierwszego akapitu W I E M Y, że to nas dotyczy. Dosłownie. Zero w ogóle dystansu, spojrzenia z innej perspektywy, rozważenia tego co w sumie na myśli mógł mieć autor i kim jest (bo o dziwo na większości portali, to zwykły pan redaktor, który z medycyną ma styczność wyłącznie kupując leki przeciwbólowe w aptece).


Wracając do Internetu – potrafi być zabójczy po stokroć bardziej dla rodziców. Nawet normalni, szczęśliwi, wyspani, bezdzietni ludzie kojarzą niektóre profile i konta, które żywią się głupotą tak zwanych „madek”. 

Madka to taka persona, która (w mojej opinii) –
  • Zna się na wszystkim
  • Wypowiada się bardzo głośno (głównie w Internecie)
  • Zapomniała zaprosić do swych dywagacji słownik (i często logikę)
  • Uważa, że jej dziecko jest najlepsze. We wszystkim. Nawet kupę robi najładniejszą.
  • Zdrabnia. Wszystko. Wiadoma rzecz, jak się ma dzieci, to ma się też wanienki, autka, rybeńki, prysznicki, kupeczki, buciczki, jedzonko, pieluszki, bodziaczki i te wszystkie inne.
  • I oczywiście (moje ulubione) twierdzi, że mleko matki receptą jest na wszystko. Do jedzenia, do picia, do wcierania w sutki, do smarowania kikuta pępowiny, na łupież, na trądzik, na wysypkę, na suchą skórę, na popękane pięty i w zasadzie, żeby wygrać w totolotka to też. 
  • I nie, nie, nie, daleka jestem do popadania w skrajności. Można coś czasem zdrobnić, można się wypowiedzieć, można się zachwycić swoim dzieckiem, no ale bez przesady. No i z mlekiem warto by było się jednak ograniczyć do konsumpcji. Przez dzieci.



Wyobraźcie sobie, że taki młody rodzic (jak ja) siada do komputera, bo zwyczajnie nie miał nigdy do czynienia z dziećmi i szuka czegoś interesującego. Jak sobie radzić, jak wykonywać poprawnie niektóre czynności, jak wspomóc rozwój malucha, jak go wychowywać na odpowiedzialnego i mądrego człowieka, a tutaj dopada nas głównie takie rzężenie matek i po kilku komentarzach do każdego tekstu ma się dość. Czy już nie można o nic normalnie zapytać? Czy nie można dostać prostej i zwięzłej odpowiedzi na zadane pytanie?


Nie. Bo po co? I wiadomo, wpisujesz w przeglądarkę „pierwszy miesiąc życia dziecka”, bo chcesz wiedzieć co i jak i na co w razie czego zwrócić uwagę (tak, tak, instynkt, instynktem, ale tak jesteśmy często zapatrzone, że wiele nie widać, póki się nie dostanie bodźca), a tam pod tekstem lawina opowieści o tym, że dziecko każdej z nich jest takie w opór wyjątkowe, że właściwie to już potrafi mówić, śpiewają wspólnie piosenki, a jutro będzie próba generalna przedstawienia pod tytułem „Jaś i Małgosia” w którym niemowlak zagra obie role tytułowe. Na raz. 


Siedzisz wtedy przed tym monitorem i zapala się taka mała lampka nad którą napis głosi „czy moje dziecko, aby nie jest jakieś zacofane?”. Potem dzwonek daje o sobie i znać i podrzuca kolejną irytującą myśl „czy aby zrobiłam wszystko co się dało?”. Dalej to już idzie lawinowo. Obwiniamy siebie, męczymy dziecko (bo przecież powinno już to potrafić), denerwujemy się, dziecko to czuje, więc nie chce mu się jeszcze bardziej, a na koniec siedzimy w poczekalni do pediatry z kartką pełną pytań o wady genetyczne naszego malucha.


I po co? Nie lepiej byłoby wziąć książkę? Kogoś kto się zna, bo się musiał pod tym podpisać z nazwiska? I spokojnie przeczytać U W A Ż N I E, że nie zawsze wszystko odbywa się tak samo.


Ale co się nawkurzaliśmy to nasze.


Swoją drogą przeczytałam dzisiaj bardzo fajnych kilka zdań o tej najwspanialszości naszych dzieci (tak, w książce, jeśli ktoś reflektuję mogę prywatnie podrzucić tytuł). One wcale nie są lepsze od innych. Są tak samo normalne. I warto je nauczyć, że się nie wyróżniają tak z założenia, bo mogą się bardzo mocno rozczarować, kiedy dotrze do nich, że reszta dzieci w klasie jest identyczna i nikt nie zwraca na nich szczególnej uwagi. Wspaniałymi ludźmi mogą się dopiero stać, na podstawie swoich czynów i wyborów. W przyszłości.


I tak oto poważną refleksją kończę. Dziecko mi zasnęło więc tę książkę to chyba jednak dokończę!

Buziak.


Komentarze

  1. Rzeczywiście w internecie jest tak, że trafiając na jeden artykuł zaczynacie drążyć temat i dochodzić do dramatycznych wniosków. Ja nie wiem kto te artykuły pisze. Wiadomo, że w każdym może być jakieś ziarenkom prawdy, ale trzeba umieć to wszystko jakoś "przecedzić"

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty