Zbawienna chorobo, dziękuję za chwil kilka.
Choroba daje możliwość niemyślenia o niczym przez parę dni.
Przynajmniej do kiedy nie pojawią się na świecie dzieci. Albo nie mamy pracy.
Albo nie musimy iść do szkoły. Albo nie jest organizowane żadne ważne wydarzenie
rodzinne. Albo akurat nie gra koncertu nasz ulubiony zespół. Więc w zasadzie,
kiedy możemy sobie spokojnie pochorować to organizujemy święto lasu i cieszymy
się jak nienormalni, bo przez dwa dni możemy leżeć z gorączką i nikt nie będzie
od nas niczego chciał. Trochę to smutne, że w dwudziestym pierwszym wieku,
kiedy tyle krzyczymy o zdrowym trybie życia, nie możemy znaleźć chwili dla
siebie i dopiero choroba daje nam możliwość odrobinę odpocząć.
Być może znajdą się tacy, którzy tę chwilę dla siebie
znajdują. Zapewne są:
- idealnie zorganizowani
- mają terminarz zapełniony w trybie minutowym
- nigdy nie okazuje się u nich nic na ostatnią chwilę
- jak coś okazuje się na ostatnią chwilę, są na to przygotowani
- ich dzieci nie robią awantur, nie ślinią się, jedzą to co trzeba i o której trzeba, mają czyste ciuchy, dobrze się uczą, nie pyskują i na pewno będą zarabiali kupę kasy
- znajdują czas rano na bieganie, fit śniadanie dla całej szczęśliwej rodziny, osiem godzin w biurze w fotelu wyściełanym aksamitem z idealnym makijażem i fryzurą, wspólną naukę i zabawę z dziećmi, imprezę ze znajomymi wieczorem i kilka miłych chwil z najbliższą osobą w łóżku.
Niestety ja do takich osób nie należę. Wszystko robię na
wariackich papierach, jak gdzieś coś zapisuję, to zapominam gdzie zapisałam,
jak wychodzę z domu to wszystko co najważniejsze przygotowuję już stojąc w
butach, dokładając sobie przy tym sprzątania. Staram się to zmieniać
oczywiście. Zapisuję wszystko w jednym miejscu, żeby o tym nie zapomnieć, jak
mam jakieś zadanie to próbuję wykonać chociaż kilka dni przed sądnym dniem. Nie
zawsze wychodzi, ale da się. Później przychodzi parę minut dumy z własnych
umiejętności organizacyjnych i dalej walczę z niedbalstwem i lenistwem.
I czas. Zawsze na wszystko brakuje mi czasu. I zaczyna się
przedkładanie rzeczy ważniejszych nad ważne. Czyli pójście do miasta nad
zrobieniem paznokci, posprzątanie nad przeczytaniem książki. I tak leżą
odłogiem książki, przybywa nowych, nieprzeczytanych, na paznokcie nie mogę
patrzeć, włosy związuję zamiast ułożyć bo tak jest szybciej.
Dziękuję więc chorobie za zbawienny wpływ na mój rozwój
intelektualny, na możliwość nadrobienia lektur i gazet, na dłuższą chwilę w
łazience i czas na niewychodzenie z domu. Pomimo tego, że nienawidzę kataru i
płakać mi się chce co rano jak próbuję przełknąć ślinę to wcale nie jest tak,
że ja nienawidzę być chora.
Oczywiście w obecnym stanie zwanym przez niektórych
błogosławionym mam dużo czasu dla siebie i przyznaje się bez bicia – korzystam
z niego na maksa, bo wiem, że jak pojawią się dzieci to przez długie lata tego
nie doświadczę. Więc leżę, czytam, pije smaczną herbatę, robię naturalne
maseczki na buzię i nie przejmuję się, że marnuje czas i że jest odrobinę
nieposprzątane. Wszystko to zawdzięczam oczywiście mojej najlepszej na świecie
rodzinie w postaci w tym przypadku ukochanego, który dba o każdą minutę mojej
ciąży i sprawia żebym była najszczęśliwsza na świecie przynosząc do łóżka
świeże pączki, albo głaszcząc mnie po brzuchu i mówiąc, że wcale nie jestem
gruba, tylko przepięknie przechodzę ciążę. A ja niedobra krzyczę na niego z
byle powodu, bo nie panuję nad hormonami…
Wracając do choroby – w normalnym trybie życia czyli praca –
dom – sprzątanie – sen, nie bardzo jest czas na takie romantyczno – leniwe
momenty i choroba daje możliwość zatrzymania się i pogłaskania po głowie przez
ukochaną osobę. Chociaż życzę oczywiście wszystkim, żebyście jednak byli tą
zorganizowaną wersją człowieka i mieli czas dla siebie nawet w normalnym trybie
życia.
Jednak kichanie i kaszel nie ułatwiają wypoczynku.
I są troszkę fuj.
Komentarze
Prześlij komentarz